Jest czas sesji, dlatego większość mojego czasu pochłania…
patrzenie się w sufit, czytanie gazet, oglądanie głupot w Internecie, słuchanie
muzyki... Nauką może się zainteresuję na dzień przed kolejnym egzaminem… albo i
nie. Już dwa tygodnie nie pisałem nic dla siebie (taki żart, hehehe…), więc coś
skrobnę. Tym razem będzie to totalny bajzel myśli, ponieważ w ostatnim czasie
nie wydarzyło się w muzyce nic, co mogłoby zająć cały wpis.
Zaczynam się pomału wkręcać w gry komputerowe i cały
mechanizm multimedialny. Przez te wszystkie lata trochę gardziłem ludźmi
zajmującymi się tym gównem. Maminsynki z przetłuszczonymi włosami, siedzący
24/h z gałami wlepionymi w monitor, wiedzący więcej o życiu w GTA niż w świecie
realnym… No nie miałem najlepszego zdania o takich ludziach, ale zaczynam się
trochę do nich przekonywać. Ok, nie do wszystkich, ale w granicach tolerancji
łapie się więcej niż połowa. Okazuje się, że ta połowa (zwana przeze mnie,
normalnymi no-life’ami) ma własne życie, ma znajomych z którymi widzi się nie
tylko przez kamerkę na skypie, która traktuje komputer jako swoje hobby, być
może przyszły zarobek. To jest fajne. Ja jestem muzycznym no-lifem i rozumiem (no
może nie tak całkiem, ale to wada każdego pasjonata), że ci co nie słuchają
muzyki z taką częstotliwością co ja, i którzy nie interesują się tym co siedzi
pod dźwiękami, mogą uważać, że jestem muzyko-zjebem. Nie ukrywam, że od małego
kupuję czasopisma traktujące o grach komputerowych, ale nigdy nie czytałem ich
na poważnie. Bardziej jako ciekawostkę, odskocznię od muzyki (czy piłki nożnej)
oraz informacje o aktualnościach w świecie gier. Niedługo przyjdzie mi się
zmierzyć z tym światem trochę bliżej, ponieważ (miało nie być nic o życiu
osobistym…) zacznę pracować w miejscu otoczonym różnymi multimediami i co
gorsza, będę musiał mieć o tym wszystkim więcej niż blade pojęcie. Straszne?
Pewnie, że straszne, ale dam radę. Ok, koniec o prywatach. Zaczynam się pomału
wkręcać w ten biznes i może kiedyś będę mógł napisać nawet notkę na bloga
(kurwa, jak to brzmi…) na temat gier komputerowych.
Siedząc jeszcze w komputerach, muszę napisać o youtube.com.
Mam mieszane uczucia co do oferowanych tam treści przez przeróżne osoby.
Ciekawią mnie ludzie mający coś do powiedzenia, wkurwiają mnie kompletni
idioci, ale zadziwia mnie tylko jedna rzecz. Dzięki takim filmikom, można stać
się sławnym. Dla mnie to co najmniej dziwne. Nie, nie co najmniej… To
kompletnie popieprzone i nie umiem się z tym jeszcze pogodzić. Muszę tutaj
nawiązać do muzyki. Jest masa młodych, ambitnych, szalenie kreatywnych
zespołów, które nigdy nie wyjdą z klubików na 50 osób, a być może w ogóle nikt
o nich nie usłyszy. „Mogą dać filmik na youtube!” – powie przeciętny Kowalski.
Nie, kurwa. Nie mogą, ponieważ są to myślący, ambitni ludzie, którzy nie uznają
tego portalu, którzy chcą działać na zasadach znanych od 30-40-tu lat.
Skończyły się czasy, gdy kapela wypuszczała singiel i drogą pantoflową
zdobywała sławę, a potem na jakimś festiwaliku udowadniała, że na serio są
dobrzy. Skończyły się czasy, gdy wysyłało się demo do wytwórni płytowej i po
jakimś czasie dostawało się pozytywną, bądź negatywną odpowiedź. Teraz,
wyznacznikiem sławy jest… Youtube.com! Im więcej ludzi da kciuk w górę, tym
lepiej. Im więcej wejść na filmik, tym lepiej. Smutne to, ale w takich żyjemy
dzisiaj czasach. I co ma taki biedny zespół zrobić? Dać się wciągnąć w ten
szajs? Chyba innego wyjścia nie ma… Co potem? Wyślą swoje nagranie na stronę,
obejrzy ich ileś tam dzieciaków słuchających techno, czy grom wie czego i co?
Pochwalą? Nie… Napiszą, że „jesteście do dupy”, „co to kurwa jest?”, „Kocham
Lady GaGe!!!!!1111111”. Kapela stwierdzi, że nie potrafią grać i się rozejdą. A
kto wie, może dziesięć lat wcześniej, w innej rzeczywistości, staliby się
nowymi Deep Purple, nową Metalliką, nowymi Pink Floyd? Nie zabijajmy prawdziwej
muzyki poprzez promocję na youtube. Nie pozwólmy pustym dzieciakom mówić co
jest dobre, a co złe. Nawet, jak jakiś zespół upadnie na głowę i udostępni
swoją muzykę, nie sugerujmy się komentarzami, nie sugerujmy się głosami na „tak”
i na „nie”. Po prostu posłuchajmy, ponieważ tym samym możemy taki mały zespolik
utrzymać przy życiu. Nawet nie wiecie, ile dla takiej grupy kumpli znaczy
świadomość, że jest tam gdzieś osoba, która lubi to co grają, tworzą.
Tym samym, chciałbym poruszyć ostatni temat, który w jakimś
stopniu zahacza o youtube.com. Pewien kumpel podesłał mi profil jednego
zespołu, który jak uważał, powinien mi się spodobać. Jako, że lubię słuchać
rzeczy nowych (no nie tak dosłownie, ale jak młody zespół gra pod moje gusta,
to z miłą chęcią posłucham), to zacząłem sobie nieśmiało włączać to, co tam
było. I jakież było moje zdziwienie, gdy moim uszom ukazał się brudny, stary
(lata ’70), energiczny hard rock w którym słychać ducha Led Zeppelin, Deep
Purple, a nawet Black Sabbath i The Doors (no, tutaj to bardziej lata ’60).
Muzycznie, zakochałem się w tej kapeli. Jedynie do wokalisty próbuję się nadal
przekonać (manierą podchodzi pod Morrisona, a wiadomo, że ś.p. Jim różnie
trafiał ze swoim głosem w ludzkie gusta), ale naprawdę nie jest źle. Niby nie
powinienem zdradzać nazwy kapeli, ale że tylko ja czytam tego bloga (ale się
mnie dzisiaj żarty trzymają), to zareklamuję. PEOPLE OF THE HAZE. Chcecie ich
posłuchać? Poszukajcie ich na youtube.com, myspace, czy po prostu wpiszcie w Google
i wyskoczy wam ich strona. Chciałbym, by było więcej kapel takich jak te. Hmm…
Chyba wiem, o czym będzie następny wpis…
Pozdrawiam.
P.S. Przepraszam, jeśli piszę chaotycznie... Serio, przepraszam...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz