środa, 25 stycznia 2012

Misz-masz cz.1


Jest czas sesji, dlatego większość mojego czasu pochłania… patrzenie się w sufit, czytanie gazet, oglądanie głupot w Internecie, słuchanie muzyki... Nauką może się zainteresuję na dzień przed kolejnym egzaminem… albo i nie. Już dwa tygodnie nie pisałem nic dla siebie (taki żart, hehehe…), więc coś skrobnę. Tym razem będzie to totalny bajzel myśli, ponieważ w ostatnim czasie nie wydarzyło się w muzyce nic, co mogłoby zająć cały wpis.

Zaczynam się pomału wkręcać w gry komputerowe i cały mechanizm multimedialny. Przez te wszystkie lata trochę gardziłem ludźmi zajmującymi się tym gównem. Maminsynki z przetłuszczonymi włosami, siedzący 24/h z gałami wlepionymi w monitor, wiedzący więcej o życiu w GTA niż w świecie realnym… No nie miałem najlepszego zdania o takich ludziach, ale zaczynam się trochę do nich przekonywać. Ok, nie do wszystkich, ale w granicach tolerancji łapie się więcej niż połowa. Okazuje się, że ta połowa (zwana przeze mnie, normalnymi no-life’ami) ma własne życie, ma znajomych z którymi widzi się nie tylko przez kamerkę na skypie, która traktuje komputer jako swoje hobby, być może przyszły zarobek. To jest fajne. Ja jestem muzycznym no-lifem i rozumiem (no może nie tak całkiem, ale to wada każdego pasjonata), że ci co nie słuchają muzyki z taką częstotliwością co ja, i którzy nie interesują się tym co siedzi pod dźwiękami, mogą uważać, że jestem muzyko-zjebem. Nie ukrywam, że od małego kupuję czasopisma traktujące o grach komputerowych, ale nigdy nie czytałem ich na poważnie. Bardziej jako ciekawostkę, odskocznię od muzyki (czy piłki nożnej) oraz informacje o aktualnościach w świecie gier. Niedługo przyjdzie mi się zmierzyć z tym światem trochę bliżej, ponieważ (miało nie być nic o życiu osobistym…) zacznę pracować w miejscu otoczonym różnymi multimediami i co gorsza, będę musiał mieć o tym wszystkim więcej niż blade pojęcie. Straszne? Pewnie, że straszne, ale dam radę. Ok, koniec o prywatach. Zaczynam się pomału wkręcać w ten biznes i może kiedyś będę mógł napisać nawet notkę na bloga (kurwa, jak to brzmi…) na temat gier komputerowych.

Siedząc jeszcze w komputerach, muszę napisać o youtube.com. Mam mieszane uczucia co do oferowanych tam treści przez przeróżne osoby. Ciekawią mnie ludzie mający coś do powiedzenia, wkurwiają mnie kompletni idioci, ale zadziwia mnie tylko jedna rzecz. Dzięki takim filmikom, można stać się sławnym. Dla mnie to co najmniej dziwne. Nie, nie co najmniej… To kompletnie popieprzone i nie umiem się z tym jeszcze pogodzić. Muszę tutaj nawiązać do muzyki. Jest masa młodych, ambitnych, szalenie kreatywnych zespołów, które nigdy nie wyjdą z klubików na 50 osób, a być może w ogóle nikt o nich nie usłyszy. „Mogą dać filmik na youtube!” – powie przeciętny Kowalski. Nie, kurwa. Nie mogą, ponieważ są to myślący, ambitni ludzie, którzy nie uznają tego portalu, którzy chcą działać na zasadach znanych od 30-40-tu lat. Skończyły się czasy, gdy kapela wypuszczała singiel i drogą pantoflową zdobywała sławę, a potem na jakimś festiwaliku udowadniała, że na serio są dobrzy. Skończyły się czasy, gdy wysyłało się demo do wytwórni płytowej i po jakimś czasie dostawało się pozytywną, bądź negatywną odpowiedź. Teraz, wyznacznikiem sławy jest… Youtube.com! Im więcej ludzi da kciuk w górę, tym lepiej. Im więcej wejść na filmik, tym lepiej. Smutne to, ale w takich żyjemy dzisiaj czasach. I co ma taki biedny zespół zrobić? Dać się wciągnąć w ten szajs? Chyba innego wyjścia nie ma… Co potem? Wyślą swoje nagranie na stronę, obejrzy ich ileś tam dzieciaków słuchających techno, czy grom wie czego i co? Pochwalą? Nie… Napiszą, że „jesteście do dupy”, „co to kurwa jest?”, „Kocham Lady GaGe!!!!!1111111”. Kapela stwierdzi, że nie potrafią grać i się rozejdą. A kto wie, może dziesięć lat wcześniej, w innej rzeczywistości, staliby się nowymi Deep Purple, nową Metalliką, nowymi Pink Floyd? Nie zabijajmy prawdziwej muzyki poprzez promocję na youtube. Nie pozwólmy pustym dzieciakom mówić co jest dobre, a co złe. Nawet, jak jakiś zespół upadnie na głowę i udostępni swoją muzykę, nie sugerujmy się komentarzami, nie sugerujmy się głosami na „tak” i na „nie”. Po prostu posłuchajmy, ponieważ tym samym możemy taki mały zespolik utrzymać przy życiu. Nawet nie wiecie, ile dla takiej grupy kumpli znaczy świadomość, że jest tam gdzieś osoba, która lubi to co grają, tworzą.

Tym samym, chciałbym poruszyć ostatni temat, który w jakimś stopniu zahacza o youtube.com. Pewien kumpel podesłał mi profil jednego zespołu, który jak uważał, powinien mi się spodobać. Jako, że lubię słuchać rzeczy nowych (no nie tak dosłownie, ale jak młody zespół gra pod moje gusta, to z miłą chęcią posłucham), to zacząłem sobie nieśmiało włączać to, co tam było. I jakież było moje zdziwienie, gdy moim uszom ukazał się brudny, stary (lata ’70), energiczny hard rock w którym słychać ducha Led Zeppelin, Deep Purple, a nawet Black Sabbath i The Doors (no, tutaj to bardziej lata ’60). Muzycznie, zakochałem się w tej kapeli. Jedynie do wokalisty próbuję się nadal przekonać (manierą podchodzi pod Morrisona, a wiadomo, że ś.p. Jim różnie trafiał ze swoim głosem w ludzkie gusta), ale naprawdę nie jest źle. Niby nie powinienem zdradzać nazwy kapeli, ale że tylko ja czytam tego bloga (ale się mnie dzisiaj żarty trzymają), to zareklamuję. PEOPLE OF THE HAZE. Chcecie ich posłuchać? Poszukajcie ich na youtube.com, myspace, czy po prostu wpiszcie w Google i wyskoczy wam ich strona. Chciałbym, by było więcej kapel takich jak te. Hmm… Chyba wiem, o czym będzie następny wpis…

Pozdrawiam.

P.S. Przepraszam, jeśli piszę chaotycznie... Serio, przepraszam...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz