niedziela, 28 kwietnia 2013

Młodzi-zdolni cz.1 - Slim Motion

Nie przepadam za młodymi zespołami. W większości jest to jakieś alternatywne gówno, którego nie da się słuchać, ale jakimś cudem radiostacje to grają, promują, ludziom się podoba, bo... no właśnie? Bo co? Bo promuje to np. Trójka? A skoro grają to w Polskim Radiu, to musi być dobre... Wiem, wkraczamy na temat gustów, ale gdyby puszczono wam tę dzisiejszą muzykę tak w ciemno, to zaczęlibyście kręcić nosem. Zdarzają się jednak perełki o których warto mówić, warto promować, ale nikt tego nie robi, a jak nawet, to na bardzo małą skalę. Do tych perełek zaliczam bez wątpienia Slim Motion. Trzech gości grających muzykę prosto z serca. Nie wiem, czy warto ich szufladkować pod jakiś konkretny gatunek. Słyszę u nich funk, trochę hard rocka, taki misz-masz, ale bardzo dobrze podany. Słychać, że grają to co lubią i nie silą się na żadne podobieństwa do swoich mistrzów. Na uwagę zasługuje fakt, że każdy jest wirtuozem swojego instrumentu. Muzycznie nie ma się do czego przyczepić! Świetna gitara, genialny bas i trzymająca wszystko w ryzach perkusja, no coś fantastycznego. Oczywiście mógłbym się przyczepić do jednego dość istotnego mankamentu, który może na początku zaburzyć odbiór grupy, ale... to młody zespół i wiadomo, że na początku nic nie jest kolorowe. Trzymam kciuki za chłopaków i zapraszam do zapoznania się ze Slim Motion.

Oficjalny fanpage Slim Motion




Pozdrawiam!

Whitesnake - Slide It In


Gdybym miał wskazać mój ulubiony album Whitesnake, bez wątpienia byłby to "Slide It In". Słychać na nim (mówię o wersji amerykańskiej z Johnem Sykesem na gitarze) AOR pełną gębą, jednak to jeszcze nie jest brzmienie znane z albumów "Whitesnake" i "Slip of the Tongue". Nie ma na tej płycie słabych momentów. Od początku do końca obcujemy z mieszanką hard rocka i bluesa na najwyższym poziomie. Sam skład robi wrażenie: Davida Coverdale'a wspomagają Jon Lord, ś.p. Cozy Powell, Neil Murray, Mel Galley, Bill Cuomo i wspomniany wcześniej Sykes. Od pierwszych dźwięków "Slide It In" zostajemy porwani do machania głową i grania na niewidzialnej perkusji, czy gitarze. Energia, energia i jeszcze raz energia! Nie dziwota, że krążek odniósł światowy sukces, który rozpoczął panowanie Whitesnake na rockowej scenie (40 miejsce w USA i 9 w UK). Sama polityka promocyjna była przeprowadzona bezbłędnie. "Guilty of Love", "Standing in the Shadow", "Give Me More Time", "Love Ain't No Stranger" i "Slow An' Easy" wręcz prosiły się o wydanie na singlach. Gdyby jeszcze dodać tytułowy, to klękajcie narody przed taką reprezentacją! Moi szczególni faworyci? Porywający rocker "Slide It In" ze świetnym riffem (prosty, a chwytliwy) i stadionowym refrenem, nieodbiegający klimatem "Slow An' Easy", "Love Ain't No Stranger", który jest zapowiedzią kierunku w jakim podąży Coverdale, "Guilty of Love" (tutaj odwrotnie, mamy powrót do czasów, gdy można było grać komercyjnie, ale z wyczuciem smaku), mroczny "Gambler" oraz mój numer jeden na płycie, "Give Me More Time". Dave zawsze miał talent do tworzenia wspaniałych melodii, a tutaj dobitnie to potwierdza. Wspaniale poprowadzona linia melodyczna, która urzeka od pierwszego przesłuchania.

Większość z Was pewnie zna Whitesnake z płyt "Whitesnake" (znanej również jako "1987") i "Slip of the Tongue". Moim zdaniem, ten zespół miał o wiele więcej do zaoferowania we wcześniejszych latach. Takie płyty jak "Lovehunter", "Ready An' Willing", "Come An' Get In", czy własnie "Slide It In", a i później Coverdale nagrał wspaniały "Restless Heart" (co prawda to pół-solowa płyta...), są dowodem na to, ile Whitesnake (dziś już bardziej sam Coverdale) znaczą dla brytyjskiego rocka.

Chcecie zacząć przygodę z Coverdalem i spółką? Zacznijcie od "Slide It In", a nie pożałujecie.

A tutaj mała zajawka:



Pozdrawiam!

sobota, 27 kwietnia 2013

"There's no borderline..."

Są artyści, którym niewiele potrzeba by stworzyć przepełniony uczuciami utwór. Są artyści, którym wystarczy minimum treści by złapać za serce. Jest jeden taki człowiek, który w ciągu niespełna pięciu minut, za pomocą głównie instrumentów klawiszowych, opowiedział mi jedną z najbardziej wzruszających historii, która - założę się o wszystkie pieniądze tego świata - miała miejsce w niejednej głowie młodego mężczyzny idącego na wojnę. Wojna. Oklepany do bólu temat. Waters, Marillion, U2, Green Day, nawet Queen ('Hammer to Fall')... Każdy pisał o niej na swój własny sposób. Przeważnie wydźwięk był chłodny, wręcz agresywny. Mnie jednak ujęła inna forma przekazu. Subtelna, romantyczna... W 1982 roku, Chris de Burgh (ten od małpy w czerwo..., tzn. od 'The Lady in Red') nagrał na swoim albumie 'The Getaway' balladę pod tytułem 'Borderline'. Na pierwszy rzut oka (ucha?) zwykła balladka. Prosta konstrukcja, ze cztery akordy, forma wręcz minimalistyczna. Gdy doda się do tego tekst i interpretację Chrisa, utwór zyskuje zupełnie inny wymiar. Jak ja go odbieram? Jako najsmutniejsze wyznanie miłości, tęsknoty i żalu. Tutaj wojna jest tylko tłem. "Słyszę jak woła mnie mój kraj, lecz chcę zostać z tobą" - krzyczy bohater. Jest tylko pionkiem z którego uczuciami nikt się nie liczy. "To tylko chłopcy, i ja nigdy nie zrozumiem jak człowiek może widzieć mądrość w wojnie". Ma jednak nadzieję, że ukochana będzie na niego czekać... Słuchając tej piosenki, widzę przed oczami cholernie smutnego żołnierza, który ma świadomość, że już nigdy więcej nie zobaczy swojej ukochanej. Widzę człowieka, który idzie walczyć o... nawet sam nie wie o co. Czy historia ma swoje zakończenie? Oczywiście. Chris de Burgh cztery lata później dopisał ciąg dalszy, ale nie będę o tym już pisał. Internet nie gryzie.

Pozdrawiam!

Richie Sambora - Stranger in This Town


Rzadko się zdarza, by gitarzysta popularnego zespołu rockowego nagrał album, który będzie w stanie przyćmić lwią część dyskografii macierzystej grupy. Album, na którym dodatkowo śpiewa i robi to tak, że zapominamy o tym, że przede wszystkim gra na gitarze. O kim mowa? Richie Sambora. Gitarzysta Bon Jovi i do pewnego czasu prawa ręka Jona Bon Jovi. Postać dla mnie bardzo niedoceniona, być może przez to, że Bon Jovi nigdy nie było uważane przez krytyków za super ambitną grupę. Zostawmy jednak zespół i skupmy się na osobie gitarzysty. Wiadomo nie od dziś, że Richie posiada mocny głos, co udowadniał w grupie robiąc za chórki, czasami za drugi wokal. To, że jest świetnym gitarzystą również pokazał nie raz, dlatego wiadomość o nagraniu przez niego pierwszego solowego albumu wywołała ogólny entuzjazm. Informacja, że głównym zespołem towarzyszącym będą jego koledzy z Bon Jovi (David Bryan i Tico Torres) plus genialny Tony Levin (muszę pisać gdzie grał?) tylko podsyciła apetyt. Sam tytuł "Stranger in This Town" mówi, że to nie będzie zwykły album. Zatem, przejdźmy do omawiania zawartości...

Zgaś światło,
zapal świecę...
Witaj...

Richie już na pierwszej stronie książeczki mówi nam, że nie jest to jednorazowy pop. Więcej, to nie jest zwykły krążek do słuchania ot tak. To coś więcej... Zatem zgaśmy światło, zapalmy świecę, zamknijmy oczy i dajmy się porwać muzyce...

Kobieto voodoo
Będę widział Cię w moich snach

Zaczynamy bardzo nastrojowo, rzekłbym intymnie. Richie wprowadza nas spokojnie do swojego świata. Świata wiary, miłości, bluesa... "Rest in Peace" naturalnie przechodzi do "Church of Desire", pierwszego pełnoprawnego utworu na płycie. Miłość to często grzech, zagubienie, popadanie w niełaskę - stara się nam powiedzieć Richie. Jednakże bez miłości nie byłoby niczego.

Wydaje się, że całe życie to za mało,
by odróżnić dobro od zła
Jedno wyznanie mogłoby wskrzesić prawdę
Zemsta czy przebaczenie za nasze grzechy

Muzyka stoi na najwyższym poziomie. Nie ma ani jednego zbędnego dźwięku, a Sambora nie stara się nas zamęczyć zbyt dużą ilością solówek. Wszystko jest na swoim miejscu, ze smakiem. Przejdźmy do (moim skromnym zdaniem) najważniejszego i być może najlepszego punktu tego dzieła. "Stranger in This Town" jest dziś hymnem ludzi samotnych. Nie sensu stricte, a ludzi zwyczajnie zagubionych w tym pogmatwanym świecie. Dla mnie, utwór życia. W śpiewie Richiego nie ma ani grama sztuczności, czuć, że to on pisał i że śpiewa to szczerze.

Czasami jest trudno znaleźć przyjazną twarz
Czuję się obco wśród innych ludzi
To takie samotne miejsce

I dalej...

Chodzę samotnie w ciemności miasta
Nie mając miejsca, które mógłbym nazwać domem

Kto tak nigdy nie myślał, niech pierwszy rzuci kamieniem.

Pozostajemy nadal w temacie przemyśleń nad sensem istnienia. "Ballad of Youth", to jakby rozwinięcie tematu z poprzedniego utworu, tyle że autor podchodzi do niego z innej strony. Znalezienie swego miejsca, siebie samego... Wszystko pod deszczem błędów jakie popełniamy. Walczymy ze sobą, z przeciwnościami losu.

Dorastasz dzisiaj,
jest tyle gór które musisz zdobyć
Nie jesteś jedyny,
wszyscy stoimy na jednej linii

i refren:

Młode serca lepiej trzymać
W pozie niewinności,
twoja młodość odeszła
Spójrz więc w lustro,
nie masz nic do stracenia
Nie marnuj swego czasu,
pomyśl o wczorajszym bluesie

Mimo wszystko całość jest optymistyczna. Co z tego, że popełniamy błędy, grzeszymy? Każdy to robi. Sztuką jest sobie przebaczać i iść dalej, ponieważ życie jest na tyle okrutne, że czasu się nie cofa i to co przegapimy, przegapimy na zawsze.

"One Light Burning" to typowa ballada o nadziei. Wpadamy w dołek z którego ciężko nam wyjśc, jednak przyjdzie dzień w którym zaświeci dla nas słońce i poczujemy się szczęśliwi.

Macie już dość głębokich rozmyślań o życiu? Proszę bardzo. Rychu potrafi również wysmażyć prostego bluesa, a z pomocą Erika Claptona (któremu dedykowany jest ten kawałek) wznosi się na wyżyny grania prosto z serca. Gdy słucham "Mr. Bluesman", to widzę Samborę z zamkniętymi oczami, który słucha się swojego Fendera... "Graj kochana, ja będę podążać za Tobą" - zdaje się mówić do instrumentu. Claptonowi możemy podziękować za wspaniałe solówki, wręcz dialog nawiązany ze śpiewem Richiego. Fantastyczny kawałek, gdzie tekst nie musi być czymś wybitnym. To zwykła historia bluesmana, taka... prosta, jednakże fascynująca na swój sposób. Tego trzeba posłuchać.

Dochodzimy teraz do małego zgrzytu płyty, który z jednej strony daje wytchnienie, po mistycznej jeździe, ale z drugiej trochę burzy klimat całości. Z pomocą Jona Bon Jovi, Desmonda Childa (współtwórcy największych przebojów Bon Jovi) i Diane Warren, powstał kawałek "Rosie". Użyję teraz słowa 'piosenka', bo tak należy ją traktować. Myślę, że "Stranger..." nie straciłby dużo, gdyby "Rosie" znalazła się na "New Jersey" (album Bon Jovi z 1988 roku), gdzie pierwotnie miała się znaleźć. Jednak, gdy przymkniemy na to oko, to ukazuje się nam zgrabny materiał na hit.

"River of Love" muzycznie nie powala, ale wracamy już do głównego tematu albumu. Miłość, pożądanie, a to wszystko przykryte mistyczną aurą.

Pozwól, że opowiem ci historię
o ciele i krwi
Tam w dole płonie ogień
Głęboko w rzece miłości

Z czasem przybiera to kształt erotyka, ale z klasą. Richie ma talent do pisania prostych tekstów, które nie są jednocześnie banalne.

Przyszedł czas na (dla mnie) najważnieszy po "Stranger in This Town" utwór. Uważacie, że Richie za mało się przed Wami otworzył? Gdy słucham "Father Time", to aż mi głupio, jak Sambora otwiera przede mną swoją duszę i wylewa cały swój żal na utraconą miłość. Jest to rodzaj modlitwy, dialogu z siłą wyższą.

Ojcze czasu
Nie mogłem sprawić by została
Nie mogłem znaleźć słów by to powiedzieć
Teraz musze żyć dniem wczorajszym
Ojcze czasu
Myślałem, że byłeś po mojej stronie
Myślałem, że utrzymasz naszą miłość przy życiu
Myślałem, że mogę ją zadowolić

Pojawiają się też słowa skierowane do Niej:

Zegar wciąż tyka, a ja nie przestaję myśleć o Tobie
Pukam do drzwi Twojego serca,
ale nie mogę się tam dostać

oraz...

Moje serce wciąż złamane,
moje ciało wciąż boli dla Ciebie
Nadszedł czas by zaczekać,
ale nie ma na co czekać

Na koniec słyszymy błaganie:

Ojcze czasu,
ona jest Twoim dzieckiem
Spraw by była moja
Ojcze czasu

Złość i żal słychać również w muzyce. Pięknej muzyce, pięknych solówkach.

Na koniec dostajemy "The Answer". Akustyczny utwór z klawiszami w tle, w którym Richie godzi się z całym światem. Zaczyna rozumieć, że życie musi przynosić czasami ogromny ból, który nas hartuje. Oddajmy jeszcze raz głos Samborze:

Teraz wiem, że odpowiedź nie ma dla mnie żadnego znaczenia
Będę żył chwilą
Cieszył się z tego co przyniesie mi życie
Chodź ze mną
Szukaj prawdy
tutaj na pewno nie znajdziesz kolejnego kłamstwa

I taka jest dla mnie ta płyta. Nie odpowiada na żadne pytanie, ale zmusza do refleksji nad własnym życiem. Aż dziw bierze, że nagrał ją gitarzysta Bon Jovi... Album w tym roku kończy 22 lata, a nic się nie zestarzał. Brawo Richie.

Pozdrawiam!

Koniec laby, czas się wziąć do roboty! - deja vu?

Myśl pierwsza: Czas na serio wrócić do pisania, przecież to lubię i nawet, gdy nie jestem w tym dobry, to mam wielką satysfakcję, gdy przeleję myśli na "papier". Muszę założyć nowego bloga!

Myśl druga: Zaraz... A może wskrzeszę coś, czemu poświęciłem trochę czasu, a szkoda by było z tego raz na zawsze rezygnować?

Zwyciężyła druga opcja. Dlaczego przerwałem pisanie na blogu, skoro tak się zarzekałem, że tym razem zepnę tyłek i w miarę regularnie będę umieszczał moje wypociny? Mógłbym zwalić winę na pracę, potem na szukanie pracy, potem znowu na pracę, na szkołę, itd.... Nawet nie skończyłem celebrować ćwierćwiecza Iry i tak po prostu się zmyłem. Wracam już po raz n-ty i serio postaram się, by był to powrót na dobre. Czy skończę Irę? W tej chwili nie, ale jak się tylko osłucham z najnowszym wydawnictwem, to kto wie? Za kilka tygodni może pojawi się część czwarta? Formuła się nie zmienia. Recenzje, przemyślenia, nowości, wydarzenia... Wszystko, co przykuje moją uwagę i będzie warte opisania, opiszę. Po to ten blog został kiedyś założony. Czy mam świadomość, że znowu będę pisał tylko dla siebie? Szczerze? W tym momencie mam to gdzieś. Artyści nagrywają płyty tylko dla siebie, to dlaczego ja mam rezygnować z pisania głupot? Jak dobrze pójdzie, to jeszcze dzisiaj opublikuję recenzję jednej z najważniejszych płyt mojego życia.

Pozdrawiam!