23 marca, grupa Roxette zaprezentuje światu swoje najnowsze
dzieło, pół-studyjne-pół-koncertowe, „Touri…”, a nie, przepraszam, „Travelling”.
Fakt, początkowo płyta miała nosić nazwę „T2”, czy „Tourism 2”, ale czy to
dobry pomysł, by zakładać stare ciuchy w nadziei, że legendarny już neologizm
pomoże odnieść upragniony, komercyjny sukces? Zapędziłem się z tym komercyjnym
sukcesem, ale daję sobie rękę uciąć, że przechodząc sobie między półkami z
płytami, zatrzymalibyśmy się przed albumem o tytule „Tourism 2”. „How Do You
Do?”, „Fingertips, „Queen of Rain”, czy koncertowe wersje „The Look”, czy „Joyride”.
Śmiem twierdzić, że pomijając ich bestsellerowe „Look Sharp” i „Joyride”, „Tourism”
należy do Roxettowej klasyki, jak również do klasyki… rocka? A co! Jak szaleć,
to szaleć. Tym razem mamy do czynienia z podobnym projektem, tyle że
dwadzieścia lat później. Dzisiaj wytwórnia EMI zaprezentowała cały (bo przez
kilka ostatnich dni, dostępne było tylko półtorej minuty) kawałek, pilotujący
album. „It’s Possible” – tak zwie się ten twór (nie zjadłem tam „u” – jakby co).
Gdybym miał tworzyć analogiczne porównania, to powiedziałbym, że „Travelling”
będzie najgorszą płytą w całej dyskografii Roxette, bijąc „Have a Nice Day” na
łeb. Jesteśmy jednak dwadzieścia lat później, grupa ma za sobą pierwszy etap
świetnej trasy promującej bardzo dobry „Charm School”, o której już wcześniej
zdarzyło mi się napisać. Dopóki nie poznamy całej tracklisty, to ciężko
cokolwiek powiedzieć na temat płyty. Na pewno pierwszy singiel jest… bardzo
średni. Nie wiem, czy dałby radę na zeszłorocznym albumie. Możliwe, że trzeba
dać czas, ale to pop. Albo chwyta, albo nie. Smuci mnie trochę kierunek w jakim
zmierza grupa. Archaiczne dźwięki w kawałkach takich jak „One Wish” („A
Collection of Roxette Hits” – 2006), czy paru piosenkach z „Charm School”,
mogły być czymś w rodzaju: „ale fajnie, że przypomnieli stare czasy”. Dobrym
posunięciem byłoby pójść troszkę naprzód i porzucić oldschoolowe brzmienia.
Ktoś może powiedzieć, że to muzyka lat ’80, zagrana na współczesną modłę. Ok,
pewnie taka osoba będzie miała rację, ale po co robić coś takiego? Po co
zamykać się we własnym muzeum, kiedy można zaproponować coś innego, nierzadko
lepszego? Na pewno nie martwię się o część koncertową płyty. Nawet jak
zaserwują nam tylko najnowsze piosenki (bo po cholerę powtarzać przeboje z „Tourism”?),
to wiem, że będą one na wysokim poziomie. Roxette jest u szczytu formy (śmiem
twierdzić, że nigdy nie byli w takim gazie), Marie śpiewa fantastycznie, Per
jak zwykle (hehe), reszta zespołu gra bardzo dobrze. Jestem pod wrażeniem gry
Christoffera Lundquista, który udanie zastąpił wielbionego przeze mnie Jonasa
Isacssona, którego do dzisiaj uważam za najlepsze, co mogło spotkać Roxette.
Jedynie obawiam się, że premierowe kawałki będą słabiutkie. Słabe, jak „It’s
Possible”. Obym się mylił, ale o tym napiszę już po 23 marca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz