środa, 1 maja 2013

Deep Purple - Now What ?!


"Perfect Strangers spotyka Made in Japan" - głosi naklejka na opakowaniu. Pierwsza myśl: albo naprawdę nagrali wielka płytę, albo orbitują w innym wymiarze. Z początku zastanawiałem się, którą wersję albumu zakupić, ale zwyciężył zdrowy rozsądek i 20zł wolałem przeznaczyć na coś innego, niż tekturowe pudełeczko z marną płytką dvd jako dodatkiem. Musiałem również narobić sobie smaka, czytając kilka recenzji "Now What ?!", po których bardzo się nakręciłem i nie przewiduję zbytniego rozczarowania. Większość recenzentów jest zgodna: poziom "Perfect Strangers". Zjawisko niespotykane, ponieważ ten zespół od wielu, wielu lat nie nagrał NAWET dobrej płyty. Albo mocny średniak ("Purpendicular", który wyróżnia się epicką balladą "Sometimes I Feel Like Screaming" i świetnym rockerem "Ted The Mechanic"), albo totalna klapa ("Abandon"...). Gdzieś pomiędzy egzystują sobie "Bananas" i "Rapture of the Deep". Nie mówię, że to są złe płyty, nie, nie, nie... Do "Purpendicular" i "Rapture..." wracam często, bo na tle dzisiejszej muzyki są to wręcz świetne płyty, ale nie kiedy weźmiemy pod uwagę katalog Purpli i nie myślcie sobie, że jestem jakimś ortodoksem, który modli się do "In Rock", czy "Machine Head". Jestem fanem Purpli jako całości i nawet znajdę coś dla siebie na znienawidzonym przez fanów "Slaves and Masters", dlatego ze spokojem, ale i lekką nerwówką spowodowaną przez recenzje, włączam najnowsze dzieło Deep Purple.

Zaczynamy bardzo spokojnie. "Czas się nie liczy, tylko o czasie warto myśleć". No, no... Utwór o przemijaniu, czy jak to ujął sam Ian Gillan, refleksja o procesie starzenia się, w filozoficznym ujęciu. Muzycznie również jest poważnie, zupełnie jak na... "Perfect Strangers". W pierwszej chwili zwróciłem uwagę na grę Steve'a Morse'a, który (tutaj odwołam się do opinii recenzentów) gra jak Blackmore. Jest naprawdę bardzo purplowo, w starym stylu. Ostre brzmienie Hammonda, cięte riffy (to już w drugiej części "A Simple Song", bo tak nazywa się pierwszy utwór), mocny, choć słychać, że mający najlepsze lata za sobą głos Gillana, wyrazisty bas, niezmordowany Paicey. Chciałbym już powiedzieć, że to najlepiej wyprodukowany album w ich katalogu, ale wstrzymam się do ostatniej sekundy. Póki co, jest rewelacyjnie i mam nadzieję, że w NAJGORSZYM wypadku, ten poziom TYLKO się utrzyma. "Weirdistan" mknie jak dobrze naoliwiona maszyna i cały czas nie mogę się nadziwić, że to brzmi tak dobrze, że to w ogóle jest dobre! Numer trzy, "Out of Hand" w tej chwili jest dla mnie czymś w rodzaju kompozycji "Rapture of the Deep". Mocarny, koncertowy killer. Wspominałem o ciętych riffach? Tutaj mamy ich cały arsenał. Aż dziw, że Morse rzadko kiedy brał się za ciężkie zagrywki, bo nic ze swojego stylu nie stracił. To cały czas stary, dobry Steve, tyle że bardziej heavy metalowy. Porzućmy na razie poważne kompozycje i zatopmy się w dźwiękach rockera i singla promującego album, "Hell to Pay". Tutaj z czystym sumieniem moge powiedzieć, że od czasów "Ted The Mechanic", a nawet i od "Knockin' at Your Back Door", Purple nie nagrali tak energicznego kawałka. Już widzę publikę na koncertach śpiewającą razem z Ianem refren. To będzie klasyk. Tekst również na poziomie purplowych przebojów. Prosta opowieść o Eddiem, który całe życie buntował się przeciwko rządowi, organizował demonstracje, ale tak na dobrą sprawę nie potrafił wytłumaczyć dlaczego to robi. "Body Line" przynosi odpoczynek od ogromnej ilości szoku spowodowanym tak dobrym albumem. Nie mówię, że kawałek jest zły, wręcz przeciwnie, fajnie buja, trochę przypomina mi czasy "Fireball", ale nie wiem czy zachowa się w mojej pamięci, gdy płyta przestanie się kręcić w odtwarzacu. Teraz czas na hołd dla zmarłego w zeszłym roku Jona Lorda. Słuchając "Above and Beyond" mam nieodparte wrażenie, że Donowi Airey'owi pomaga gdzieś tam z boku Jon. Przez pierwszą minutę słyszymy dosłownie TEN styl grania. TEN czynnik, który zrobił z Purpli wyjątkowy zespół. Co jak co, ale Lord był królem organów Hammonda i nie znam muzyka, który tak czułby ten instrument. Złapałem się na tym, że przez cały utwór wsłuchuję się w klawisze, w ogóle zapominając, że śpiewa Ian, że Morse coś rzeźbi na gitarze, no po prostu magia. I nadszedł ten okropny dla płyty moment, ten nóż wbity w plecy każdego artysty, który daje nam 100% siebie... Czekam, aż "Blood from a Stone" się skończy... Nadal nie ma mowy o słabym kawałku, ale póki co, w tym zacnym gronie, jest średniakiem. Spokojnie sobie płynie, ale chciałbym by szybko sobie spłynął... Może to jedyny taki koszmarek, ponieważ następny na krążku "Uncommon Man" wywołuje u mnie bardzo pozytywne uczucia. Z początku trochę symfoniczny (czyżby kolejny hołd dla Lorda?), później przygwożdżony mocną porcją gitary, która ramię w ramię z Hammondem napędzają utwór. Tak, znowu pomyślałem o "Perfect Strangers"... Jeszcze w końcówce solówki Airey'a i Morse'a dobitnie mnie utwierdziły, że chłopaki są w życiowej formie. "Apres Vous", kolejny luźny rocker z tekstem o potężnych gabarytów paniach, które czują się bardzo dobrze w swoim ciele i przyjmują zasadę "im mniej ciuchów, tym lepiej". Napisałem luźny, chociaż muzycznie jest ciężej niż w takim "Hell to Pay", ale bynajmniej nie jest to wadą. W "All the Time in the World" z początku mam wrażenie, że obcuję z pierwszą klasyczną balladą na "Now What ?!", jednak szybko zostaję sprowadzony na ziemię. To po prostu spokojna kompozycja o nieprzemęczaniu się, leniuchowaniu... Bardzo przyjemny kawałek. Ostatni na płycie "Vincent Price" zaczyna się prawie tak samo jak "Mr. Crowley" Ozzy'ego Osbourne'a, a jak wiemy, Don Airey brał udział w nagrywaniu "Blizzard of Ozz", z której pochodzi ten klasyk Ozzy'ego. Deep Purple nagrywa muzykę do horroru? Dla mnie bomba! Na pewno nie można brać "Vincenta" na poważnie, bo w rezultacie posikamy się ze śmiechu, ale jest naprawdę świetnie. Obcujemy z czymś przedziwnym jak na purpli, ale mnie to wciąga i z tej próby wyszli zwycięsko. Świetne zakończenie... No właśnie. Jakiej płyty? Na pewno nie zgodzę się z opinią, że "Perfect Strangers spotyka Made in Japan". Na pewno nie przybiję piątki osobie, która twierdzi, że grupa nie nagrała takiego albumu od 1984 roku. Od czasu "The Battle Rages On...", czy "Purpendicular", ok. "Abandon", "Bananas" i "Rapture of the Deep" nie dorastają "Now What ?!" do pięt. Czekaliśmy 17 lat na naprawdę wielki album Deep Purple i szczerze? Mogliby tą płytą zakończyć studyjną dyskografię. Wyżej się nie wzniosą, a po co też odcinać kupony od sławy, co od wielu lat przecież się im zarzuca... Hmm... Póki co, czekamy na koncerty z dużą ilością nowego materiału i co mogę na koniec dodać? Panie i Panowie... DEEP PURPLE!

Pozdrawiam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz