poniedziałek, 6 maja 2013

Queen - Rock Montreal


Wydany na kasecie VHS w 1984, potem w 2001 na dvd jako "We Will Rock You". Wrażenia z oglądania tamtej wersji? Koncert genialny, ale montaż do dupy. Na szczęście w 2007 roku ludzie z firmy Eagle Rock wzięli taśmę na swój warsztat i wyciągnęli z niej wszystko co się dało, by po obejrzeniu "Rock Montreal" powiedzieć: "O MATKO! CO ZA KONCERT!". Obraz? Żyleta. Dźwięk? Najlepiej brzmiąca koncertówka Queen. Mimo, że koncerty z Montrealu (24-25 listopada 1981) było ostatnimi na trasie promującej album "The Game" i pośrednio soundtrack do filmu "Flash Gordon", to zespół jest w szczytowej formie. To była wielka trasa. Nie wiem, czy nie najlepsza w całej ich karierze. No może tylko trasy "News of the World Tour" i promujące album Jazz ("Jazz Tour" i "Crazy Tour") mogą się jeszcze równać, ale... To już zostawiam Wam do oceny. Koncerty Queen miały to do siebie, że setlisty praktycznie były te same na danej trasie. Rzadko chłopaki pozwalali sobie na jakieś zmiany, co z jednej strony było wielkim minusem, ale z drugiej wystarczy jedno wydawnictwo z jakiejś trasy i wiadomo jak prezentowały się wszystkie koncerty. Tak jest z "Live at Wembley Stadium", które jest wizytówką (słabą...) trasy "Magic Tour". Nie liczę "Hungarian Rhapsody", bo dla mnie to tylko dokument z wyprawy na Węgry, no chyba, że mówimy o ścieżce audio, wtedy wizytówką zdecydowanie będzie koncert z Budapesztu. "Live at the Bowl" daje wyobrażenie o koncertach podczas "Hot Space Tour". W tym roku podobno zobaczymy na półkach sklepowych koncert z Rainbow (trasa "Sheer Heart Attack Tour"), który był kiedyś dołączony do boxu Queen ("Box of Flix") na VHS. Tak jest własnie z "Rock Montreal". W przypadku trasy "The Game Tour" i wypadu do Ameryki Południowej, to setlisty troszkę się różnią, ale mniej więcej szkielet zostaje ten sam. Ta sama scena, 90% żelaznej setlisty. Przeciętny fan dostaje obraz ze świetnej trasy i od niego zależy, czy będzie chciał poznać więcej koncertów. A sam koncert? Osobiście nie wiem (albo nie pamiętam) ile materiału mamy z 24, a ile z 25 listopada, po prostu potraktuję to jako całość, bo oba występy były bliźniacze. Od początku obcujemy z czymś dziwnym. Otóż, publiczność kanadyjska jest drętwa, że sam czasami się za nich wstydzę... Freddie walczy o uwagę, o ich zaangażowanie, ale na tym polu jest przegrany. Muzycznie jest bosko. Przykładem niech będzie "Save Me", która dla mnie jest o wiele lepsza od wersji z "The Game". Wokal Mercury'ego w ogóle jest przepiękny. Nie wysila się jak w późniejszych latach, nie męczy, jest potężny, pewny siebie, czysty. Brian May, Roger Taylor i John Deacon jak to mają w zwyczaju, wiedzą o co w tym biznesie chodzi i udowadniają, że na scenie rockowej są mocnymi zawodnikami. "I'm in Love With My Car" z Taylorem na wokalu wszystko potwierdza. Zgrzyt jak zwykle pojawia się przy "Guitar Solo" May'a. Czasami mam wrażenie, że te "Guitar Solo" to tytuł utworu, bo Brian gra to samo od wielu lat... Fajnie się robi za to przy solo na kotłach, gdzie Roger wkłada w to całego siebie. Co można jeszcze dodać? Najlepiej jak sami zapoznacie się z tym wydawnictwem, ponieważ słowa nigdy nie oddadzą tego klimatu. Dla mnie, to w tej chwili najlepsze wydawnictwo koncertowe Queen. Wersja CD mogłaby się jeszcze bić z "Live Killers" z poprzedniej trasy (setlisty są również podobne), ale na DVD do momentu wydania koncertów z "Hammersmith Odeon '75", czy "Houston '77" (o ile tego w ogóle doczekamy), "Rock Montreal" będzie niepodzielnie rządził.

Dlaczego nie wspomniałem w ogóle o występie na Live Aid znajdującym się w wersji poszerzonej "Rock Montreal"? Hmm... No ok. Eagle Rock wydało również coś takiego jak "Rock Montreal & Live Aid". Tyle! Ten występ jest już tak legendarny, że nie ma chyba co o nim pisać. Geniusz i tyle.



Pozdrawiam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz