piątek, 31 maja 2013

HIM - Tears on Tape


Nowy Airbourne jeszcze do mnie nie dotarł, dlatego napiszę o innej płycie, która bardzo mnie urzekła, a mój szok jest tym większy, gdyż nigdy nie byłem fanem zespołu o którym zaraz napiszę. Najnowszy krążek grupy HIM - "Tears on Tape" od prawie miesiąca nie daje mi spokoju. Grupa Ville Valo nie należy do moich faworytów, ba, nie trafia w moje gusta kompletnie, jednak to, co zaproponowali w tym roku jest... świetne? Genialne? No ok, genialna ta płyta nie jest, ale ma coś takiego w sobie, co nie pozwala mi się od niej oderwać. Utwory są typowo himowe: ciężkie brzmienie, chwytliwe melodie, spokojny śpiew Ville, ale nie to mnie najbardziej urzekło. Cichymi bohaterami albumu są miniaturowe wstawki instrumentalne, które (poza "Lucifer's Chorale) są jakby wyjęte z ery new romantic. "Unleash the Red" i "Kiss the Void" (można powiedzieć, klamry spinające album) to moi faworyci jeśli chodzi o te krótkie eksperymenty. A jak prezentuje się już bardziej piosenkowa część płyty? "All Lips Go Blue", "Love Without Tears" i tytułowy to murowane hiciory. Najmniej mi przypadł do gustu "W.L.S.T.D", ale jak mówiłem na początku - nie moja bajka. Niby HIM, niby Ville, niby ten ich "love metal", ale "Tears on Tape" jest albumem solidnym, niemęczącym, wpadającym w ucho i co więcej, zaskakującym. Wiem, że te trzy litery odstraszają większość fanów rocka i metalu, ale tej pozycji nie trzeba się bać. Można ją nawet polubić. Ja lubię... nawet bardzo.

Pozdrawiam!


1 komentarz: