sobota, 4 maja 2013

Robbie Williams - What we did last summer. Live at Knebworth.


Widziałem wiele rankingów koncertów wszech czasów, czy wydawnictw dokumentujących owe wydarzenia. Zawsze zastanawiało mnie, dlaczego na tych listach nigdy nie znalazło się dvd "What we did last summer", dokumentujące trzy dni Robbiego Williamsa w Knebworth Park w dniach 1-3 sierpnia 2003, podczas trasy promującej album "Escapology". Można Robbiego nie lubić za muzykę, którą wykonuje (chociaż ja nic do takiego popu nie mam), za jego pewność siebie, chociaż uważam, że to akurat jego atut, ale nie można powiedzieć, że jest zły w tym co robi. Dla mnie jego koncerty to ścisła czołówka i potwierdzenie, że jeśli się chce to można. Williamsowi chciało się robić wielkie widowiska na których walczył o każdego widza. Zaraz powiecie, że przecież on kopiuje Freddiego Mercury'ego. Powiedziałbym, że inspiruje się jego osobą, dając też przy tym dużo od siebie, co bardzo mi odpowiada, ponieważ Robbie jest dla mnie autentyczny i kupuję go w takim wydaniu. Hmm... Co można powiedzieć już o samym koncercie (mimo, że mamy do czynienia z trzema zapisami, to podstawą jest pierwszy wieczór)? Od "Let Me Entertain You", po "Angels" obcujemy z wielkim widowiskiem. Mamy spory zespół, tancerki, wielgachną scenę, mnóstwo świateł, ale i tak na pierwszym planie góruje główny bohater. Ten, dla którego ten koncert oglądamy, Robbie Williams. Jemu nie straszny jest taki przepych, on to kocha i czuje się jak ryba w wodzie. Ludzie przyszli zobaczyć coś wielkiego? On im to zapewni, a przy okazji sam się dobrze pobawi, co również cieszy, ponieważ często mam wrażenie, że artyści męczą się na swoich koncertach, męcząc przy okazji mnie, a tutaj radość aż bije z ekranu, co tylko daje więcej plusów temu DVD. Poza tym, no istne greatest hits na żywo, gdzie wersje koncertowe biją na głowę studyjne. Tutaj jest rockowo, z pazurem, nie ma tego sterylnego brzmienia. Sam łapię się często na tym, że częściej słucham wersji live kawałków Robbiego. Po prostu są lepsze. Moje ulubione momenty z Knebworth? Oj, jest tego sporo. Początek koncertu i Robbie wyjęty z okładki "Escapology", a zaraz po tym GENIALNE i PORYWAJĄCE wykonanie "Let Me Entertain You", wzruszające "Come Undone", trochę teatralne "Me and My Monkey" (nigdy nie przepadałem za tym kawałkiem, ale śmiem twierdzić, że to najmocniejszy punkt koncertu), swingujący "Mr. Bojangles", przepiękne "She's the One" (plus interakcja z pewną parą... coś pięknego), akustyczny set (Robbie z gitarą) w którym znalazły się "Better Man" i "Nan's Song" i na sam koniec, epickie wręcz (bo z ogromną pomocą publiczności) "Feel", "Rock DJ" i "Angels". Sporo, jak na faworyty, a równie dobrze mógłbym napisać, że cały koncert jest jednym wielkim ulubionym momentem. Jest niewiele wydawnictw koncertowych, które potrafią przykuć mnie do fotela od początku do końca, nie dając nawet sekundy zwątpienia. "What we did last summer" jest właśnie jednym z nich i nawet jak nie lubicie Robbiego, to przynajmniej RAZ powinniście zobaczyć to widowisko. Wspominałem, że podczas tych trzech koncertów, Robbiego oglądało 375 tysięcy ludzi? Nie? No cóż... Wstyd nie znać.


Pozdrawiam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz